Śmietankowy proszek przykrył całkowicie miasto.
Najwyższe kominy napierały na ochronny celofan.
Czapy spadały z dachów jak z głów. Prószyły w oczy
szczególnie niezaradnym.
Mieliliśmy w ustach nieszkodliwe głupstwa,
codzienny odkrwiony stek.
Bezwysiłkowe uplatanie myśli w sznury kleistych bojek.
Obijanie się o umowne granice.
Skoro o bezpieczeństwie: spacer z dziećmi, gdzieś niedaleko,
na wyciągnięcie metra krawieckiego. Śladem wylanego mleka.
Głupie plastikowe łyżki, zakładane na głowy maszynistom
i milicjantom z rodziny Legoski.
Naiwne krówki zamknięte w rodzinnym skarbcu.
W podziemiach ministerstwa ich kuzynki, buntowniczki
z alpejskich łąk.
Walec Mlecznej Drogi zostawiał
gwiezdny osad na języku. Segregującego treść
na kawałki nie do przełknięcia.
Pamiętasz wodę z syfonu? Żmudne opróżnianie szklanek
w gorące lato. Udrażnianie zatkanego gardła.
Deficyt oczekiwań nie przeszkadzał
ani łzy o smaku malin.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz