Jedna taka Noc
———————————————-
Tańczyli. A raczej dreptali w miejscu.
Z rękami w kieszeniach.
Goodrun i wieloosobowa spółka. Razem na jedną noc. W klubie z funkcją kawiarni. O wdzięcznej nazwie… nie pamiętał dokładnie jakiej.
Oszklone powierzchnie z tyłu za barkiem wpuszczały niewiele światła. Latarnie świeciły bez przekonania. Tej nocy księżyc niezagrożony roztaczał międzyplanetarne panowanie. Drażnił oczy tych, co woleli dyskrecję. Szczelne przykrycie całunem ciemności.
Oszklone powierzchnie z tyłu za barkiem wpuszczały niewiele światła. Latarnie świeciły bez przekonania. Tej nocy księżyc niezagrożony roztaczał międzyplanetarne panowanie. Drażnił oczy tych, co woleli dyskrecję. Szczelne przykrycie całunem ciemności.
Z powodu nadgorliwości łysego Goodrun miał trudności
z zebraniem myśli. Był z tych preferujących egipskie ciemności. Ruchy bioder kilku panienek działały usypiająco. Patrzył na jednego chłopaka nie mogąc oderwać oczu. Potrafił tańczyć. Prawdziwy artysta. Wiedział, że jest świadkiem niezwykłego spektaklu. Sam chciałby podobnie, gdyby umiał.
Margrabia od chwili wejścia stał nieruchomo pod ścianą. Nie patrzył na tancerza. Dał znak, że idzie do barku. Niedawno wyszedł ze szpitala. Jeszcze kulał po skomplikowanej operacji kolana.
- Popatrz tylko… ale daje... - skomentował Goodrun.
Margrabia od chwili wejścia stał nieruchomo pod ścianą. Nie patrzył na tancerza. Dał znak, że idzie do barku. Niedawno wyszedł ze szpitala. Jeszcze kulał po skomplikowanej operacji kolana.
- Popatrz tylko… ale daje... - skomentował Goodrun.
- Chyba też dopiero co wyszedł z zamknięcia - zażartował.
Taniec wolności, radości. Taniec dzikusa spętanego przez cywilizację. Szeroko rozłożone ramiona. El cóndor pasa.
- Leci, leci i przeleci, ale czy doleci? - dodał.
- Leci, leci i przeleci, ale czy doleci? - dodał.
- No i co, co myślicie? Dobrze jest? - zapytał.
Pomachał żywo w stronę Bruna, który stał za konsolą.
- Super z Bruna kumpel, co? Fajnie, że zaprosił całą paczkę.
Stojąca obok Gildia pokazała białe zęby w uśmiechu. Nie trzeba było słów. Dopiero przed sekundą zauważył nieziemski wręcz hałas. Z wrażenia kilka razy otworzył szeroko usta.
Oczy Gildii błyszczały z rozbawienia. Jest ok, nawet lepiej niż ok. Chciała tu być, czekała na ten moment. Przyszykowała dyskretną kreację. Pomalowała dokładnie oczy i usta w domu.
Stojąca obok Gildia pokazała białe zęby w uśmiechu. Nie trzeba było słów. Dopiero przed sekundą zauważył nieziemski wręcz hałas. Z wrażenia kilka razy otworzył szeroko usta.
Oczy Gildii błyszczały z rozbawienia. Jest ok, nawet lepiej niż ok. Chciała tu być, czekała na ten moment. Przyszykowała dyskretną kreację. Pomalowała dokładnie oczy i usta w domu.
W potwornych porykiwaniach syntezatorów, pętlach sztucznych dźwięków, bitach, oprócz słów głuchną nawet myśli. Żeby zaistnieć, żeby zostać wysłuchanym, trzeba krzyczeć prosto do ucha. Otwierać szeroko buzię i wrzeszczeć nieludzko.
Właściwie dlaczego tak krzyczy? Czy pragnienie by zostać zrozumianym bierze górę? Zostać wysłuchanym i zrozumianym do końca. I jednoznacznie. I co jeszcze jest ważne w tym cholernym huku? Płynność ruchów? Tak, płynność ruchów i przytomność umysłu. Dlatego dziś nie pije.
Bruno B. zwijał i rozwijał ciało, jakby z bólu, stojąc za korpusami dziwnych urządzeń. Był didżejem na tę noc. Panem życia i śmierci. Władcą trzódki kręcących kółka, skazańców bez wyjścia. Taniec wokół własnych, wątłych osi. Tylko tamten, tylko ten jeden zawadzał skrzydłami o sufit. Pozostali byli szczęśliwi na niby,
na krótki czas. Wyglądali na pogodzonych z losem.
Zresztą, jeśli komuś było smutno mógł wyjść w każdej chwili. Nic nie trzymało na siłę. Niedaleko płynęła nocna rzeka. Spacer
Zresztą, jeśli komuś było smutno mógł wyjść w każdej chwili. Nic nie trzymało na siłę. Niedaleko płynęła nocna rzeka. Spacer
i wciąganie w płuca mroźnego powietrza. Nabieranie dystansu. Wiesz jak się wtedy robi na duszy? Z każdym wdechem nabierasz przekonania, że warto jednak żyć. Tlen oszałamia, ale i ożywia. Przywraca równowagę. Zaczyna doskwierać mróz i po chwili chcesz wracać do środka.
Towarzysząca Brunowi blondynka właśnie zeszła z podestu. Miała na sobie sztuczne futro w kolorze błękitu. Nieruchome czerwone usta. Blada skóra i niebieskie oczy, za barykadą dźwięków. Czempionka swojej wolności. Bruno już przybrał niezadowoloną minę. Zaraz wyjdzie na papierosa. Pomyśleć z ustami pełnymi dymu. Tak postanowił. Samplował i miksował niepewnie, bez przekonania. Jakby śnił i przebywał myślami w innym miejscu.
W końcu Gildia wyciągnęła Bruna na zewnątrz. Padał puszysty śnieg. W środku, w akwarium cały czas tańczyli ludzie. Dziwne stwory o dużych głowach i długich, zakończonych wypustkami ramionach. Poruszali teraz nogami bez didżeja, pana i władcy, który wyskoczył na papierosa. Grzeczne dzieci, młodzież i starcy.
- Widziałaś starców w środku? - zapytał.
- Nie. Żadnego. Słowo honoru - odpowiedziała.
Rozpędzone, rozkręcone stwory. Zmierzające w nieznane, w sobie tylko znanych kierunkach. Bruno zapalał już drugiego papierosa.
Gildia zagaiła nieśmiało.
- Coś taki zmartwiony?
- Bo imprezka ledwo zipie.
Gildia potrząsnęła głową.
- Nie, wcale nie, fajnie jest.
- Ale mało ludzi przyszło.
Gilda zniżyła głos do szeptu i wyjawiła Brunowi sekret.
- Wiesz co!? Goodrun dobrze się bawi!
Bruno nie dowierzał.
- Goodrun ten smutas, Goodrun twój mąż?
- Uhm.
Bruno niespodziewanie pomyślał, że to już jest coś.
Goodrun i spółka usiedli razem przy małym stoliku w klatce
o stalowym szkielecie. Górą, wzdłuż wału przejechał pociąg. Bros wytrzeszczył oczy ze zdziwienia. Próbował przekrzyczeć muzykę. Offowe bity były nieznośnie jazgotliwe. Wywrzeszczał coś prosto do ucha Bruna.
-Jaaak sięęę naaaazywa teeen tuuutajjjj looookal?
Został o dziwo usłyszany. Bruno odwzajemnił jego wrzask, jedną ręką samplując i miksując muzykę.
-”Seeeennnnn Innnnżżżynnnniiieeeerrraaaa”!
Brosowi pozostało przyjąć odpowiedź bez komentarza. Brakowało ochoty na subtelne analizy. Hałas odbierał mowę i tłumił myśli. „Sen Inżyniera” brzmiało odpowiednio dla tego miejsca. Oszklonej klatki o stalowym szkielecie. Jednostkowy przykład nietuzinkowej, futurystycznej architektury. Zaadoptowanej na potrzeby wysublimowanych gustów ludności miasta.
Poza tym Bros był zbyt zajęty obserwowaniem elastycznej, wykonanej z gumy wysokiej brunetki. Wyginającej ciało
w esy-floresy. Przyzywała Brosa napalonymi oczami podstępnej jaszczurki. Jednocześnie nerwowo poprawiała szybkimi ruchami zjeżdżające z dłoni błyszczące bransolety. To też był rodzaj tańca. Ciekawe, czy potrafiła głośno zasyczeć? Bros nie odrywał od niej oczu. Zapragnął być z nią sam na sam. Wyjąć ją z tego dziwacznego terrarium, tej pożal-się-boże klubokawiarni i oswoić.
Co robił Goodrun? Zapragnął odzyskać mowę i słuch. Bezskutecznie próbował przez dłużej niż pół godziny przywyknąć do ciężkiego oddechu muzyki. Didżej znowu gdzieś znikł. Wstał, by pójść jego tropem. Blondynka w sztucznym futrze zajęła miejsce Bruna za konsolą. Ale z marnym skutkiem.
Na zewnątrz, pod murem z jasnego kamienia dostrzegł Bruna
we własnej osobie. Obok stała Gildia. Właściwie Goodrun i Gildia przyszli tu dla Bruna. A on właśnie narzekał, że imprezka była do kitu. Goodrun sięgnął dłońmi po niemiłosiernie zimny śnieg.
I nagle powróciły mowa i słuch. Zniknęły obezwładniające dźwięki. Mrowia bitów miażdżących serce, pompujących krew
w przeciwnym kierunku. Stymulujących płuca. Bity, które oprócz głosu odbierały rozsądek.
Rzucił śnieżką. Trafił. Biały ślad na biodrze dziewczyny.
Wygiętej w esy-floresy jaszczurki. Zasyczała i pogroziła palcem.
Spojrzał ze strachem na jej kompanów, wyglądających na groźnych chłopców. Zaryczał głupim śmiechem…
Gildia zamachała z daleka przyjaźnie. Wpadli na siebie, odzyskując oczy, głosy, usta i języki. Odpowiednie słownictwo. Złączeni pocałunkiem bez końca, jak długim wyśrubowanym bitem.
Klubokawiarnia nie konkurowała z masywnymi szarymi przęsłami mostu kolejowego. Była tylko skromną kopułą w kształcie dzwonu, w której powoli wygasała muzyka.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz