piątek, 24 kwietnia 2020

Gruba Kaśka (z "Życie w korporacji")

Gruba Kaśka





Ostre światło południa odbite od grafitowej, idealnie równej podłogi oślepiło go.
- K**** - zaklął w duchu. Jeszcze tego brakowało. Metalowe balustrady, wykończenia, szkło, do których nie mógł się przyzwyczaić. Jeszcze dwa kroki i spojrzał w dół z czwartego piętra, w szklano-metalową studnię. Studnię, której był więźniem. W górze, wysoko ponad prześwitującym sufitem zauważył chmury.

- Ja to bym na pana miejscu tak się nie denerwowała. Stała blisko, prawie dotykając wypukłym brzuchem i piersiami klatki piersiowej mężczyzny. Wtłoczona w czarny sweter nie wywoływała pożądania.
- Może kawki?  Zachęcała, wysuwając do przodu termos. 
Miała tego w bród. Mała, czarna i mocna.
Lenny spojrzał na nią zaskoczony.
- Czy my się znamy? Pani jest nowa w naszym przybytku?
Obdarzyła go wszystkowiedzącym uśmiechem.
- To co, kawki? - spytała jeszcze raz.
- Na razie nie dziękuję.
- Uparty z pana mężczyzna.
Odkleiła się powoli, z ociąganiem i poszła dalej.

Lenny był w drodze do palarni. Nie mógł usiedzieć w biurze. Uwierał go krawat. I córka nie dzwoniła, zły znak. Wykresy, grube i cienkie kreski, jedne zielone, inne czerwone i niebieskie przelatywały mu przed oczami.
- Gdzie jest szef, gdzie wsiąkł ten skurwysyn?
Międlił w sobie stary, ugniatający żołądek strach.

Leon poczęstował go fajką.
- Co ty za syf palisz? 
- Bierz, nie narzekaj.
- Wykresy wydajności, zrobiłeś coś już z tym?
Leon zmierzył go wzrokiem.
- Co ty, zwariowałeś. Nie musimy tego robić!
- Olewasz?
- Tak.
- Dobrze ci.
Lenny ściskał papierosa z całej siły, prawie miażdżąc tytoń 
w bibułce.
- Przecież... Wiesz co Leon? Jestem już zmęczony robotą.
- Stary, wyluzuj.
Leon dotknął jego ramienia.
- Chyba się nam nie rozkleisz, co?

Czarny sweter wypchany niezachęcającymi krągłościami dopadł 
go zanim  chwycił klamkę.
- Jaka pani szybka!
- Jak piorun. Może kawy pan się napije?
Uśmiech jakiś taki polubowny.
- Niech pani spojrzy tam, ktoś...
Wykorzystał jej nieuwagę i wpadł z impetem do pustego pokoju.
Ale za nim przeniknął do środka zapach kawy. Oparł plecy o drzwi.
Musiał podciągnąć robotę. Za wszelką cenę. Na biurku leżały niedokończone plansze z wykresami wydajności. Musiał wykonać wykresy za cały wydział. Podniósł słuchawkę i wykręcił numer.
- Marta, i co? Oczekiwanie i napięcie.
- Jesteś pewna? Usiadł ciężko w fotelu.

Zaraz weźmie te wykresy i zaniesie szefowi. Rzuci mu je w twarz. Wsadzi mu w dupę. Filiżanka mocnej kawy powinna pomóc. Ale skąd ją wziąć? Duszno nie do wytrzymania. Poluzował krawat. Czyżby miał gorączkę? Wyjdzie stąd, poszuka czarnego swetra. Nie może być daleko.

Na korytarzu mimowolnie przyśpieszył. Zamęt w głowie coraz większy.  Czuł, że zaraz wybuchnie krzykiem, rozpaczliwym płaczem. Dlaczego nie on był w ciąży? Jeszcze jeden ból głowy. Jeszcze jedno zmartwienie nie sprawiłoby mu większej różnicy.

Stanął przed automatem do kawy. Namiastka tego czego potrzebował w tej chwili. Niech będzie. Tylko, że twardy plastik nie przemówi, nie przylgnie do człowieka równie miękko. Wyciągnął drobne z kieszeni. Spróbował przeliczyć, ale nie był 
w stanie. Zbyt duży wysiłek. Jeden zawrót głowy, drugi. Zachwiał się. Potknął o metalowe elementy wykończenia.

Długo leciał w powietrzu zanim uderzył o grafitową podłogę.
Z boku nadleciała, z szybkością błyskawicy czarna postać.

Szczupła i giętka. Silne ramiona próbowały chwycić go w powietrzu, zmiękczyć upadek. Szorstki sweter musnął policzek. Zapachniało kawą. Zasnął.

W wiadomościach wieczornych wywiad z dziwnie znajomą kobietą.
- Lenny trafił do szpitala w stanie przedzawałowym. Jak do tego doszło?
- Ano doszło, musiało dojść.
- Dlaczego? Proszę nam to wyjaśnić.
- No bo uparł się, że nie weźmie do ust mojej kawy.
- Dlaczego właśnie miałby wypić właśnie tę kawę?
- Ponieważ to specjalna kawa, przywracająca spokój i równowagę, najlepsza ze wszystkich kaw. Na jej ustach, jak przyklejony, ten sam wszystkowiedzący uśmiech. Dlaczego nie będzie pytań do niego? Lenny nie chciał się jeszcze żegnać. Wciąż czekał na swoją kolei. W studio było cicho i bezpiecznie. Wiedział, że to jeszcze nie koniec. Koniec na pewno nadejdzie, ale jeszcze nie dzisiaj, nie w tej chwili.

Otworzył oczy. Obok łóżka tyłem do niego stała pielęgniarka w obcisłym białym sweterku. Rozpoznał tę sylwetkę. W nozdrzach poczuł znajomy zapach kawy.
- To ja wreszcie poproszę tej cudownej kawy!?
Stwierdził ze zdziwieniem, że nie słyszy własnego głosu.
Kobieta odwróciła twarz. Na ustach ten sam polubowny uśmiech.
Jemu wyszedł tylko sztuczny grymas.
- Imię. Jak pani ma na imię?
- Magdalena. Nic. Głucha cisza. Magda nie pasowało do tamtej kobiety. Mimo to nie tracił animuszu. Żył przecież.   
- Ładnie. Pamięta mnie pani?
Kobieta przysunęła bliżej twarz. Pokręciła przecząco głową. Chciał powiedzieć coś miłego, jakiś komplement.
- U pani w domu to chciałbym być nawet lampą stojącą.
Patrzyła mu w oczy w skupieniu jakby chciała coś sobie usilnie przypomnieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga