czwartek, 23 kwietnia 2020

Czy Pan jest moim ojcem? (z cyklu "Życie w korporacji")

+++++


CZY PAN JEST MOIM OJCEM?
+++++





+++++
- Pan jest bardzo podobny do mojego ojca.
Starszy pan odwzajemnił uśmiech, ale wypadło to cokolwiek blado. Ukłonił się nieśmiało i zdjął czapkę. Ściskał ją twardo
w dłoni.
- Bardzo pan podobny do mojego ojca… 

Winda dostała drgawek. Znak, że dojeżdżali do parteru.
Podskoczyli w miejscu, jak tekturowe figurki.

- Szuka pan pracy?
Starszy pan nic nie odpowiedział. 
- Potrzebujemy portiera. Pan by się nawet nadawał. Ale ja nie podejmuję decyzji.
Starszy pan w odpowiedzi drgnął. Miał łzy w oczach. 
- Nada pan się, naprawdę. Tylko musi pan bardziej panować nad sobą.

Oczy staruszka nie rozumiały. Cień paniki i niemy wyrzut.
- I nie ściskać tak gwałtownie czapki. Musi pan godnie reprezentować korporację.
Dopiero teraz zrozumiał, dopiero teraz dotarły do niego te ważne słowa.
- Dostanę liberię?
- Tak oczywiście. Załatwimy, jeśli pan chce, ale ja nie decyduję o tym ostatecznie.
- To kto?

Korfanty wjechał z powrotem na swoje piętro.
Z trudem otworzył drzwi do mieszkania. Długi mroczny korytarz kończył się na ciasnej kuchni. Minął lustro po lewej stronie. Przystanął, cofnął o dwa kroki. W oczach było jeszcze widać łzy. Ten sam cień paniki i niemy wyrzut. W prawym kąciku ust bąbelki śliny.

Powinna już go opuścić ta wściekłość na świat. 
Miał swoje lata. Ile można było tak trwać w ślepym uporze?
- Byłbym dobrym portierem, byłbym dobrym portierem, …dobrym portierem… ?
Powtarzał jak maszyna, nie mogąc przestać, jakby miał trwałe zacięcie. Bąbelki 
w prawym kąciku ust bulgotały. Zauważył nowe w lewym.

Nogi nie wytrzymały pierwsze. Poniosły go do kuchni.
Były głodne, te nogi, z przyzwyczajenia. Tylko liberia portiera zapewni mu szacunek otoczenia. Korfanty stanął na baczność i powtórzył głośno:
- Tylko liberia portiera zapewni mi szacunek otoczenia.

Jeść? Chce jeść? Nie. Jeść nie będzie.
To z przyzwyczajenia wchodzi ciągle do małej kuchni.
Kuchnia, ulubione miejsce, od zawsze.

Bekas był w skowronkach.
- Marta! Jesteś w domu? Siedziała po ciemku w kuchni.
- Dlaczego się nie odzywasz?
- A o co chodzi?
- Spotkałem rano ojca w windzie!
- Tak, a ja matkę na straganie. Beku, co ty wygadujesz?
- No wiem, że umarł. Ale będzie z niego dobry portier!
- A nadaje się?
- Absolutnie.
- Lepiej sprawdź.
- Nie ma mowy o pomyłce.
- Sprawdź, radzę ci. Poprzednim razem przyjęliśmy alkoholika z twojego polecenia. Pamiętasz ile się wstydu najadłeś?
- Tym razem nie będzie pomyłki.
- Nie jestem pewna. Mogę go poznać osobiście?
- Chyba tak. Chociaż, sam nie wiem… Jeszcze go przerazisz. Mieszka w naszym budynku. To sąsiad. Starszy miły pan. Trochę… Musisz go znać z widzenia. 
Lepszego nie będzie, mówię ci!
- Mam prawo sprawdzić co to za jeden Beku. Przecież jestem żoną młodszego wspólnika. Bekas nie odpowiedział.
Nie znał się na ludziach. I uświadomił sobie, że nie wiedział, na którym piętrze i pod jakim numerem mieszkał starszy pan.

Winda znów zaprowadzi go do starszego pana. Nie będzie czekał do jutra. Wyszedł na zewnątrz na korytarz. Wcisnął żółty guzik i czekał. Po chwili wszedł do windy. Znów nacisną guzik na parter. Jechał w dół, potem w górę. W dół i w górę. I jeszcze raz.

Przesuwał się we wnętrzu budynku zamknięty w metalowej klatce. I nic. Nie wciskał już guzików, czekał. Nasłuchiwał. Ktoś ściągnął windę, ale to nie był starszy pan. Ile można czekać na tę jedną osobę? Dwa kroki wzdłuż, półtora wszerz i po przekątnej. Zrezygnował. Wrócił wycieńczony do domu. 
W kuchni znów siedziała po cichu Marta.
- I co?
- Nic, nie odnalazłem staruszka! A niech to.
- Jesteś pewny, że on istnieje?

Winda znów jechała na sam dół. Wczoraj o tej samej porze zjeżdżał z nim na parter pewien starszy pan. Stał dokładnie na wprost, blisko tablicy z przyciskami. Bekas przypomniał sobie o liberii. Musiał koniecznie pogadać z Ryśkiem na ten temat. Może uda się coś załatwić od ręki. Bez konsultacji z zarządem.

Korfanty zamknięty w mieszkaniu. Nie wyjdzie. Wiedział, że nie wyjdzie. Nie pamiętał co było wczoraj. Jakiś niewyraźny sen o liberii i zamazane rysy młodego współtowarzysza podróży windą. Przesiedzi cały dzień, pod nieznanym nikomu numerem mieszkania. Na nieistniejącym piętrze.

Spojrzał uważnie na odbicie w lustrze. Istniał, żył i oddychał. Nie mógł się mylić. Sprawdził puls, liczył.Wszystko było na swoim miejscu. Na świat przyszedł? Przyszedł… 
No właśnie, ale kiedy?

Rysiek był sceptyczny.
- Dobry pomysł, tylko… znasz dobrze tego faceta?
- Dajmy mu szansę.
- Chętnie bym to zrobił, ale chodzi o dobro firmy.
- Przesadzasz.
- Nie bracie. Marta, niech ona go wypyta. Niech go sprawdzi.
- Załatwmy chociaż tę liberię.
Rysiek wyciągnął z szafy wysłużoną, ale wciąż robiącą wrażenie liberię.
- Proszę, liberia jak znalazł, po twoim ojcu.
- Wiem. Nie przypominaj mi proszę!
Denerwowało go, że musiał o wszystko prosić.
- W takim razie liberia należy do mnie!
- Masz rację młodszy wspólniku. Liberia należy do ciebie.

Korfanty pragnie natychmiast wyjść. Przespacerować się po parku. Popatrzeć na psy, dzieci i starsze panie. Jaką mamy porę roku? Wciągnął powietrze w płuca. Stęchlizna i nic poza tym. Sięgnął po klamkę, ale nie odnalazł znajomego kształtu. Ostatnie wyjście było wczoraj i tylko do windy. Zapomniał, gdzie wtedy pojechał i kogo spotkał. Był naprawdę stary.

Bekas rozżalony wszedł do windy.
- Kurwa, co za świat, ciągle oszukują! Wciąż coś ukrywają!
Przyciskał wytartą liberię spadającą ciągle z ramienia.
- Zabierają przywileje i kradną!
Pomylił przyciski. Aż tak był rozżalony.
- Manipulują bezwstydnie i zadzierają nosa!
Zdecydował się na tę samą strategię co wczoraj. Niczego już nie  wciskał i grzecznie czekał. Może staruszek ściągnie windę na górę? Oj, żeby tak było. Oj, żeby…Nagle winda drgnęła, jak szarpnięty za uzdę koń. Potem znowu nic. Cisza. Przejmująca. Brzęcząca w uszach.

Bekas wcisnął czerwony guzik „stopu”. I założył szybko liberię.
Szkoda, że nie było lustra w windzie. Winda ruszyła w górę mimo wciśniętego „stopu”. Beku zrobiło się gorąco z wrażenia. Chaotyczne myśli… Nareszcie stanęła. Które piętro? No które? Czy… nieistniejące?

Długi korytarz z kuchnią na końcu. Lustro po lewej stronie.
Rzut oka na odbicie. Korfanty wstał od stołu. Uśmiechnął się na widok liberii. Rozpoznał złote naramienniki. Wyciągnął nieśmiało dłoń.
- Cześć! - wykrzyknął Beku. - Jesteś moim ojcem.












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga