sobota, 29 września 2018

Sanatorium blues

Przepuszczę, niech lecą,
niech biegną
na złamanie karku (serc).

Miliony czerwonych
krwinek i (ż)kołnierzy.

Przy przecznicy są wieńce
dla bohaterów i szafot.

Dziś oddam głos
muzyce Prokofiewa. Jelito
od dziobu po rufę wisi
luźno.

Zaokrąglenia w tłumie.
Niosą czerwone jabłka
a kobiety potomków.

Przyziemność, lotny
piasek, opanowały ścieżki.

Wycisnąć choć dwie
kropelki entuzjazmu
z ciała. Zatrzymanego
na krzywej ławce.

Przesunąć kamienie o dwa
milimetry bez bólu.

Do miejsca, gdzie utrata
przytomności nie skazuje
na anonimowość.

Zadzwoń o wczesnej
porze. Być może odnajdziesz
tamten fotel
z podnóżkiem.

Przytulankę, tę samą,
która nigdy nie odmawia
uścisków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga