gdy wciągasz na tyłek
imponderabilia.
Gdy dziki, łosie i białe misie
wywęszają śmietniki.
We mgle, dopasowując sny,
wczorajszy zawód zasłuchując
w teksty o miłości,
których protagonistą nie jesteś od dawna ty.
Złudzenia w swojej mnogości pierzchają zbawiennie,
jedno za drugim. Zamierzchłe i kostropate.
Podsycające chucie i wcielenia
wyprodukowane na sztucznym nawozie.
"Daj mi swoją miłość", stały refren,
możliwy czy nie do spełnienia?
Puszczałeś wici jak latawce,
w sznurki zaplątaną złapałeś.
Na coś jednak zdały się durne
spazmy, dziecinne uniki.
Zdjąć wypada jeszcze okulary
dla dalekowidzów.
Nie szukam daleko, jest bliżej niż myślę.
Około szóstej wciąż leży w pościeli.
Świeże ciepłe ciało.
Namacalny obrys
podwozia, z małymi białymi
bliznami w miejscu numeru VIN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz