W niepamięć idą makaki, zepchnięte na krawędź skarpy. Wystające poza obręb, z wytrąconymi z łap bananami.
Kraków solidnie zakotwiczony w ziemi i historii, jak mawiał bard. Wydaje się tylko makietą, sporządzoną na użytek turystów.
Stare mury udrapowane w cienkie sukienki obłych właścicielek pokoi na wynajem. Kamienice otoczone melodiami kurantów i kilometry niesplamionego bruku.
Krawędzie chodników wyraziście zwrócone na wschód, bez cienia groźby. Dopiero co naostrzone tradycyjną osełką.
Stała ekspozycja z tamtych dni - cienie, szelesty, gwizdanie cykad, wielki nietoperz wrzucony
w nocny podmuch wiatru - odłożona ad acta. Ozdoby z lotosu czekają na grudniowe drzewko
o spiczastym profilu.
Zatrzaśnięty w pokoju, w strachu o równowagę dysonansów. Przewlekam nić przez te same dziurki co zwykle.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz