Ostre światło południa odbite od grafitowej, idealnie równej podłogi oślepiło go. - K**** - zaklął w duchu. Jeszcze tego brakowało. Metalowe balustrady, wykończenia, szkło, do których nie mógł się przyzwyczaić. Jeszcze dwa kroki i spojrzał w dół z czwartego piętra, w szklano-metalową studnię. Studnię uwięzienia. W górze, wysoko ponad transparentnym sufitem, chmury.
- Ja to bym na pana miejscu tak się nie denerwowała. Gruba Kaśka była blisko, prawie opierała się o niego wypukłym brzuchem, piersiami. Wtłoczona w czarny sweter, nie wywoływała pożądania. - Może kawki? Zachęcała, wysuwała termos. Miała tego w bród. Mała, czarna i mocna. Lenny spojrzał na nią zaskoczony. - Czy my się znamy? Pani jest nowa w naszym przybytku? Gruba Kaśka uśmiechnęła się wszystkowiedzącym uśmiechem. - To co, kawki? - zapytała jeszcze raz. - Nie dziękuję, na razie. - Uparty z pana meżczyzna. Odkleiła się od niego powoli, z ociąganiem i poszła dalej.
Lenny był w drodze do palarni. Dusił się w biurze. Uwierał go krawat. I córka nie dzwoniła, zły znak. Wykresy, grube i cienkie kreski, zielone, czerwone i niebieskie przelatywały mu przed oczami. - Gdzie jest szef, gdzie chowa się ten skurwysyn? Międlił w sobie stary, ugniatający żoładek strach. Tylko ciągnące się w górę kreski się liczą, jak ślady po odrzutowcach na niebie.
Leon poczęstował go fajką. - Co ty palisz? Ale syf! - Bierz, nie narzekaj! - Wykresy wydajności, zrobiłeś coś już z tym? Leon zmierzył go wzrokiem. - Co ty, zwariowałeś. Kadra kierownicza nie musi tego robić! - Olewasz? - Tak. - Dobrze ci. Lenny ściskał papierosa z całej siły, prawie miażdżył go w palcach. - Przecież... Wiesz co, Leon jestem już zmęczony robotą. -Stary, wyluzuj. Leon dotknął jego ramienia. - Lenny, chyba się nam nie rozkleisz, co?
Czarny sweter wypchany niezachęcającymi krągłościami dopadł go zanim dotknął klamki. - Jaka pani szybka! Gruba Kaśka. - Jak piorun. Może kawy pan się napije? Uśmiechała się tak jakoś polubownie. - Niech pani spojrzy tam, ktoś... Wykorzystał jej nieuwagę i wpadł z impetem do pustego pokoju. Ale za nim przedostał się do środka zapach kawy. Oparł się plecami o drzwi. Musiał coś zrobić, musiał się ruszać. Za wszelką cenę. Na biurku leżały niedokończone plansze z wykresami wydajności. Musiał wykonać wykresy za cały wydział. Podniósł słuchawkę i wykręcił numer. - Marta, i co? Napięcie, oczekiwanie. - Jesteś pewna? Usiadł ciężko w fotelu.
Zaraz weźmie te wykresy i zaniesie szefowi. Rzuci mu je w twarz. Wsadzi mu je w dupę. Filiżanka mocnej kawy powinna pomóc. Ale skąd ją wziąć? Zwłaszcza po tym, jak odprawił ją po raz kolejny z kwitkiem.
Duszno nie do wytrzymania. Poluzował krawat. Czyżby miał gorączkę? Wyjdzie stąd, poszuka czarnego swetra. Nie może być daleko stąd.
Na korytarzu mimowolnie przyśpieszył. Zamęt w głowie pogłębiał się. Czuł, że zaraz wybuchnie krzykiem, spazmatycznym płaczem. Dlaczego to nie on był w ciąży? Jeszcze jeden ból głowy, jeszcze jedno zmartwienie nie sprawiłoby mu większej różnicy.
Stanął przed automatem do kawy. Namiastka tego czego potrzebował w tej chwili. Niech będzie. Tylko, że nie przemówi, nie przylgnie do człowieka miękko. Wyciągnął drobne z kieszeni. Spróbował przeliczyć, ale nie mógł.
Zakręciło mu się w głowie, zachwiał się. Potknął się o metalowe elementy, wykończenia i szkło. Leciał długo w powietrzu zanim uderzył o grafitową podłogę. Z boku nadleciała, z szybkością pioruna, czarna postać. Próbowała chwycić go, zmiękczyć upadek. Szorstki sweter podrażnił policzek. Zapachniało kawą. Zasnął.
W wiadomościach wieczornych wywiad z dziwnie znajomą mu kobietą. - Lenny znalazł się w szpitalu ze stanem przedzawałowym. Jak do tego doszło? - Ano doszło, musiało dojść. - Dlaczego? Proszę nam to wyjaśnić. - No bo, on uparł się, że nie napije się mojej kawy. - Dlaczego właśnie miałby napić się tej kawy? - Bo to jest specjalna kawa, przywracająca spokój i równowagę, najlepsza ze wszystkich kaw. Gruba Kaśka. Na jej ustach, jak przyklejony, ten wszystkowiedzący uśmiech.
Lenny nie chciał się jeszcze żegnać. Wiedział, że to nie jest koniec. Koniec na pewno nadejdzie, ale jeszcze nie dzisiaj, nie w tej chwili.
Obudził się. Obok łóżka tyłem do niego stała pielęgniarka w obcisłym białym sweterku. To ona, Gruba Kaśka, rozpoznał ją. W nozdrzach znajomy zapach kawy. - To ja poproszę tej kawy, wreszcie! Stwierdził ze zdziwieniem, że nie słyszy swojego głosu. Kobieta odwróciła się. Na ustach polubowny uśmiech. Jemu wyszedł tylko sztuczny grymas. - Imię. Jak pani na imię? - Magda. Nic. Głucha cisza. Mimo to nie tracił animuszu. Żył przecież. - Ładnie. Pamięta mnie pani? Kobieta przysunęła bliżej twarz. Pokręciła przecząco głową. Chciał powiedzieć coś miłego, jakiś komplement. - U pani w domu to chciałbym być nawet lampą stojącą. Patrzyła mu w oczy w skupieniu jakby chciała coś sobie usilnie przypomnieć.
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz