Przez te kilka dni nawet się wzmocniłem, wyodważniałem, zmężniałem i wyszlifowałem warsztat.
Tyle opowieści się ciskało po mojej głowie, "przeklęte teksty", "wypluj szatana" (to cytaty z albumu Kości) i zdołałem je wypluć, wydalić, tak czy owak, w całości, nie na chusteczkę ukradkiem, ale na papier. Admin jest mi świadkiem, on mnie śledzi dzień i noc, stary zazdrośnik, "stary demon" (Kości z albumu "SunDro" - polecam polską muzę pod każdą długością i szerokością geograficzną, dla spragnionych Polski Polaków).
Słyszałem, że będzie się działo, że jakiś "od siedmiu boleści" pisatjel coś spłodził, ale wócimy do tego później, jak będziemy znali szczegóły. Teraz przenieśmy się w klimaty korporacyjne. Korporacje nie śpią. K. rosną w siłę i zżerają nas na wszystkich frontach. Chrońmy rzadkie roślinki. Żywą tkankę.
Ona jest cząstką nas nieodrywalną.
- Admin zapodawaj. Co to będzie tym razem?
- A taka miniaturka, słodki wypierdek, "nie wiadomo"...
- ?
- SunDro jeszcze raz!
- Chłopakom z Kości dziękujemy...
KAKTUS
- Po co pani przyszła? Czy ktoś panią prosił?
Urywał się telefon.
Dyzio nie życzył sobie nikogo o tej porze.
Poniedziałkowy ranek.
Wyszedł zza biurka.
- Wejdź.
Wyjął z jej dłoni doniczkę z kaktusem.
- Ładny. Jak masz na imię?
- K...
Nie dokończyła, bo telefon urwał jej w pół słowa, szybko
i przeraźliwie.
Odwróciła się, uciekła, jak spłoszona gazela.
Nie zdążył nawet dobrze się przyjrzeć.
Zostało po niej coś nieokreślonego w powietrzu.
- Widziałeś tę nową praktykantkę? – zapytał Szymon.
- Tak. Była u mnie, rano.
Szymon wzruszył ramionami. Bezwzględny szyderca. Dyzio myślał, jak go spławić.
- Roznosiła kwiatki w doniczkach. Dla każdego miała. Taki gift na dobry początek – jątrzył Szymon..
- Roznosiła kwiatki w doniczkach. Dla każdego miała. Taki gift na dobry początek – jątrzył Szymon..
- Dla każdego?
Ubodło to Dyzia.
Myślał o niej przez całą noc. Kilkakrotnie wychodził na balkon w pidżamie.
Na szczęście noce były gorące. Doskwierała mu samotność.
Nazajutrz Dyzio od razu zaczepił Szymona.
Nazajutrz Dyzio od razu zaczepił Szymona.
- Rzeczywiście dla każdego? – zapytał.
- Głupie, nie? – szydził wciąż Szymon.
Dyzio zamyślił się. Chciał się wykazać ostrożnością.
- Inne, oryginalne...
Był starym kawalerem. Podrapał się po brodzie. Poprawił apaszkę.
Spojrzał na zegarek.
Kaktus stał samotnie na parapecie.
Emanował od niego spokój, jakaś równowaga.
Dyzio nie mógł oderwać od niego wzroku.
Następnego dnia roślina niespodziewanie zakwitła.
Na twardej szorstkiej skórze pojawił się kolorowy wyprysk.
Tęczowe kolory przyciągały uwagę.
Dyzio chciał go dotykać, niemalże.
Gdyby nie te kolce, to kto wie?
Postawił go na biurku, ale za chwilę odstawił na miejsce.
Nie było lepszego miejsca od parapetu.
Zapomniał nawet o telefonach, zleceniach i wykresach.
Podlał go tylko raz, nie nadmiernie.
Zaschło mu w gardle.
Zaczął obgryzać paznokcie.
Poczuł, że utracił coś bezpowrotnie.
W końcu zapomniał o dziewczynie, którą ujrzał w poniedziałkowy ranek.
On jej nie ujrzał, tylko poczuł.
Nie pierwszy i nie ostatni raz.
Firma przyciągała młodych ludzi.
Ciągły przemiał, dyskretny, kruszący kości.
Spojrzał na kaktus ozdobiony kolorowym pióropuszem.
Ile lat zmarnował w firmie, no ile?
Był specjalistą od statystyk, więc dobrze wiedział ile stracił.
Pióropusz roztaczał magiczny urok. Samowystarczalne piękno.
Odnawialne. Nietknięte.
Był wybredny.
Spojrzał na zegarek. Poprawił apaszkę.
Na co jeszcze czeka?
Trzeba iść.
Siedział nad obliczeniami.
Nagle lekkie pukanie do drzwi.
- Proszę!
Słońce rzucało delikatne światło.
Dziewczyna weszła nieśmiało do środka.
Skórzane meble zmatowiały.
Mógł jej się teraz dobrze przyjrzeć.
Zrobił to szybko, automatycznie.
Brzydka.
Poczuł ulgę. Ale nie miał żalu.
Poczuł ulgę. Ale nie miał żalu.
Przeszło mu. Zniknęło bezpowrotnie.
Dziwne, bo dziś miała zaczerwienione, podpuchnięte oczy.
Starał się być miły.
- Płakałaś? Co się stało?
Dziewczyna rozłożyła bezradnie ręce.
- Matka zachorowała nagle i muszę wracać. A chciałam...
- Co chciałaś? – nalegał Dyzio.
- Poznać, dowiedzieć się, jak pracuje się w takiej firmie, korporacji...
- Uwierz mi, nic nie tracisz. Masz jakiś ukryty talent?
- Chyba mam, sama nie wiem – odpowiedziała nieśmiało.
- No właśnie.
Wiedziony nagłym impulsem odwrócił się i podszedł do parapetu.
Zawachał się przez moment.
Jakaś niewidzialna igła ukłuła go w serce.
Jakaś niewidzialna igła ukłuła go w serce.
Przemógł się. Podniósł kaktus jedną ręką.
Zajaśniał pióropusz bogactwem barw, triumfalnie.
- To dla ciebie, no weź. Zwracam dług.
Spojrzała na niego zdumiona.
Ale po chwili na spłoszonych ustach pojawił się uśmiech.
- Nazywam się Klara, po prostu Klara.
- Uwierz mi Klaro, że to nie było łatwe.
Wzrokiem wskazał wymownie na kaktus.
Zadzwonił telefon. Szybko i przeraźliwie.
Klara przycisnęła do siebie doniczkę i ruszyła powoli do drzwi.
Dyzio rzucił okiem na jej nogi.
Utwierdził się tylko w poprzednich spostrzeżeniach.
Był wybredny i dużo podróżował.
Dyzio w końcu podniósł słuchawkę.
Głos Szymona.
- Jesteś jeszcze? Głupie, nie?

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz