niedziela, 11 sierpnia 2019

Walka z nowobogackim bakcylem (Stara Warszawa)


Mimo częstych trzęsień 
i erupcji próbuję stać na nogach.

Jadę zmęczony
po rozkopanych ścieżkach.
Jeśli nie na wprost to bokiem do celu.
Mylę koordynaty,
ale są ci co rozumieją
i czasem ślicznie dziękują
za próbę pomocy.

Jest ich jednak jak na złość
coraz mniej. Znikają
w żołądkach starych ulic.

Do końca lata już nie będzie pożytku
z długich spodni i rękawów. Doczekają się
brutalnej wyprzedaży.

Przyjezdni postępują, jakby mieli nadzieję
na bliski koniec. Ktoś w końcu zestawi
kilka kataklizmów na raz
w najlepszy jak dotąd unicestwiający ludzkość
odcinek.

Komu mam wówczas zawdzięczać
tę gorzką "złotą palmę"?

Mieszkańcy aglomeracji
nie szczędzą sobie przykrych słów,
a nawet przekleństw. "Wszystko stracone"
zdają się mówić bezduszne usta.

Kupuję albumy z pięknym malarstwem
zamiast rysować. I wykwintne jedzenie,
wznosząc toasty za polskich
mistrzów.

Wiadomo też, że nie wyląduję
na księżycu na wycieraczce
jako jedyny cudem ocalony
stary warszawiak.

Powtarzam co rusz
z satysfakcją "passé". 
W różnych językach
i ile tylko dusza zapragnie.
Zamknięty na klucz w białej kamienicy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga