Mimo częstych trzęsień
i erupcji próbuję stać na nogach.
Jadę zmęczony
po rozkopanych ścieżkach.
Jeśli nie na wprost to bokiem do celu.
Mylę koordynaty,
ale są ci co rozumieją
i czasem ślicznie dziękują
za próbę pomocy.
Jest ich jednak jak na złość
coraz mniej. Znikają
w żołądkach starych ulic.
Do końca lata już nie będzie pożytku
z długich spodni i rękawów. Doczekają się
brutalnej wyprzedaży.
Przyjezdni postępują, jakby mieli nadzieję
na bliski koniec. Ktoś w końcu zestawi
kilka kataklizmów na raz
w najlepszy jak dotąd unicestwiający ludzkość
odcinek.
Komu mam wówczas zawdzięczać
tę gorzką "złotą palmę"?
Mieszkańcy aglomeracji
nie szczędzą sobie przykrych słów,
a nawet przekleństw. "Wszystko stracone"
zdają się mówić bezduszne usta.
Kupuję albumy z pięknym malarstwem
zamiast rysować. I wykwintne jedzenie,
wznosząc toasty za polskich
mistrzów.
Wiadomo też, że nie wyląduję
na księżycu na wycieraczce
jako jedyny cudem ocalony
stary warszawiak.
Powtarzam co rusz
z satysfakcją "passé".
W różnych językach
i ile tylko dusza zapragnie.
Zamknięty na klucz w białej kamienicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz