tylko pogodą, i raczej też rzadko,
o ile wywołała ból twojej głowy.
Stanem oświetlenia równie sporadycznie.
W pokoju do czytania
wkręcę ledy w kókach dymu z fajki.
Świecą twarze; będziemy tylko my, zgoła nieruchomi. Połączeni jak nigdy naszą więzią, odtrutką na nudę
i chorobę.
Przyjmiesz mnie takiego jakim bywam, często z rezygnacją. Krzywego
i zmęczonego sobą. Niedoskonałości twoje i moje wyparują tym razem
w saunie.
Zadowolenie, ten nieznaczny grymas ust osiągniemy po długim marszu. Gdzieś w głębi basu piosenki po solidnej deregulacji ukryty łut szczęścia.
Głębiej już nic nie ma.
Na szczęście nie musimy jeszcze wypatrywać kwiatów
z wysokości rozbujanej huśtawki.
Nad granicami, które rosną, ponad murami getta.
Wpadasz wtedy w książkowy smutek.
Choć nie widać jeszcze
cienia nadchodzących cegieł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz