Acara-jé
Tak, to ja, z morskiej piany wyłoniona, patrzę dużymi oczami kraba na świat. Jak te skorupiaku przezimuję w rękach
raz śniadych innym razem białych jak śnieg. Tylko, że w Bahii nie ma białych niezapisanych kartek. Tu każdy został lekko podbarwiony dzięki promieniowaniu słonecznemu i krwi wymieszanej z inną krwią. Lokalsi nazywają ten czynnik zabarwiający skórę baiańskim rodzajem (no właśnie, czym?)
fali radiacyjnej? Przypływem słońca?
Śniade mamki (śniade objawienia, przepraszam Aparecido, że mieszam w to ciebie) tylko w tym kraju mają sens, tylko tutaj się sprawdzają. Wszakże, waszą patronką jest Matka Najświętsza Objawiona i zawsze jest pokusa by skorzystać
z jej opieki.
Wuruszamy wieczorem na poszukiwanie złotego runa
po „the ultimate experience”, „the real deal”, długo oczekiwane rozbestwienie kulinarne, po ludzką zwykłą przesądę, za ostrym pokarmem dla duszy.
Tym runem miało być acarajé, pokarm Olimpu i siedzących na nim orixás. Ciało boskich orixás transmutujących w różne stany ducha. Nie wiem, który to był dzień tygodnia (nie tworzyliśmy zbyt wytrwale nowożytnych dziejów), na brazylijskiej feirze - straganie, targu, arabskim suku nie sposób byłoby się skupić i dopiąć swego. Tutaj totalne zamieszanie trwa już kilka wieków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz