magnesy
odpadały jak przeterminowane plastry
z nierzeczywistym rysunkiem lasów jodłowych
zachodem słońca
jeziorem i łódką zamiast szalupy ratunkowej
uwolnione
od hałasu lodówki
natrętnych pisków i westchnień
sponsora emisji
zdążały w panice
na podłogę
rozłożywszy wiotkie ramiona
czerwień paznokci
czerwieńsza od warg
przylepione na nowo brwi
tam gdzie były gęstsze brwi
rzęsy rzadkie a przedtem
niepoliczalne sztachety ogrodzeń
zalotność uwięziona w ciasnocie między piersiami
piegi niezmęczone aluzjami do chorób
(nie widzę wyraźnie - czy to czarne kropki dzieci
na białych kobiercach śniegu?)
miasto przechylone na jeden
obolały bok
czepiające się pługu
mrugającego żarówką i zapomnianej kolędy
przyciśnięci brzuchami do szyb
w najlepszych ubraniach
zbyt dosłownie czuliśmy jak zimno
kostniało w środku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz