to nie moja wina
Uciekłem stamtąd wybudzony z głębokiego
snu pariasa. Zdrowego, ale ślepego.
Przy duszy miałem jedynie
koszulę z czerwonej flaneli,
którą nosiłem od małego.
Ze skórzaną pacyfą na plecach.
Cekiny ze złota wszyła stara matka.
Śnię na jawie towarzysze niedoli,
śnię. Mam szeroko otwarte oczy.
Lunatykuję w nocy. Tak twierdzą
obudzone i wściekłe siostry.
Przechodzę z pokoju do pokoju,
i wsuwam się pod kołdrę rodziców.
Nasz dom jest wielki, niemalże jak świat.
Zabieramy nasz dom w podróże
po okolicach. Zobaczyć, jak żyją rodacy.
Współplemieńcy. Przyjrzeć się, jak spędzają czas
inne plemiona.
„Byli tacy, co stawiali opór.
Gdybym miał siekierę poznałbyś
draniu, o świcie, krwawego drwala.
Czerwona flanela jest jak najbardziej
na miejscu. A pacyfa? Na plecach.
Odwróciłbym się na pięcie
i wyszedł. Mieszkamy daleko
od w miarę
ułożonego świata.
Nikt by nie
zwrócił uwagi”.
Żandarm drepcze w miejscu
w skórzanej kurtce. Ma okres próbny
(„przejściowy”), ale przymyka
na wszystko oko.
Nie widzi błysku maczet
w księżycowej poświacie.
Żandarm jest ślepy i ma dwie
lewe ręce.
„Uciekłem, mimo że śniłem,
że walczę i zasłaniam malutką siostrę
własnym ciałem. Przed chwilą ukradkiem chciała
wręczyć mi swój scyzoryk, tzw. „Pazurek”.
„I am Amhara”
(Jestem z ludu Amhara).
Nie chcę być gołosłowny,
ale dawno już powinienem odejść stąd.
Jestem berlińczykiem, warszawiakiem,
paulistańczykiem, Carioca,
paryżaninem, nowojorczykiem…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz