Takie tam - przemyślawszy to i owo... (miniaturkowo)
W hotelu nie ma mowy o dotykaniu czegokolwiek. Sugeruję recepcjoniście zmianę na hotel „Nie-dotknięcia”, ewentualnie „Niedotykania”. Hotel „Dont Touch”, „Donttouch”. Sprawa nie na dziś, ani nie na jutro. Zarząd hotelu jeszcze się nie zebrał niezbędnych informacji. W tym jowialnym świecie, w tym kraju o opóźnionym zapłonie każda sprawa, nawet bagatelna trwa wieki. A co dopiero wniosek gościa hotelowego o zmianę nazwy hotelu.
The day after —————
Niebo odsłaniane, odkrywane na nowo. Kilometr za kilometrem. Każda podróż jest zastrzykiem nowej energii. Wyjazd poza miasto na krótko. Zwyczajna rutynowa rundka. Sprzedawca-komiwojażer obskakuje znane mu dziuple. Sprzedawca czegokolwiek.
W czasach braków, kiedy zasoby większości dóbr wyparowują z zawrotną prędkością każdy wyjazd zamienia się w obowiązek. Nie chodzi tylko i wyłącznie o natychmiastowy zysk czy zbadanie strony popytowej. Sprzedawcom towarów wszelakich zaczęło zależeć na zbawieniu ludzkości. Role się odwróciły.
Na drzwiach, parkanach, w korytarzach instytutów wiszą tablice zapraszające akwizytorów.
Za wizytę czekają na nich nagrody. Nikt już nie kwestionuje znaczenia domokrążcy. Jedynie oni mają jeszcze coś w zanadrzu. Jedynie oni dysponują żywym słowem, nieuczesanym zmysłem obserwacji. Zdarza się, że wyciągną z kieszeni marynarki kawałek chałwy zapakowanej w błyszczący papierek. Stara dobra chałwa. Zdarza się, ale coraz rzadziej...
Za wizytę czekają na nich nagrody. Nikt już nie kwestionuje znaczenia domokrążcy. Jedynie oni mają jeszcze coś w zanadrzu. Jedynie oni dysponują żywym słowem, nieuczesanym zmysłem obserwacji. Zdarza się, że wyciągną z kieszeni marynarki kawałek chałwy zapakowanej w błyszczący papierek. Stara dobra chałwa. Zdarza się, ale coraz rzadziej...
Krótkotrwały zastrzyk energii... Sam wyjazd poza betonową dżunglę jest czymś takim. Nie tej ledwo zipiącej, strzępkowatej energii. Porzuconej na pastwę miasta. Wybebeszonej, pozbawionej zdrowych organów. Również osieroconej, a skoro tak, to bezpańskiej, roztrwonionej na przystankach. Mam na myśli coś zupełnie innego. Zjawisko nieznane zadeklarowanemu mieszczuchowi, który przez całe życie obojętnie patrzył na przyrodę. Odwracał wzrok od gęstych kniei. Nawet nie robił znaku krzyża z czystego zabobonu, bo po co? Prawdziwe potwory pochodzą z seriali telewizyjnych. Nie widział
i nie wierzy w inne tajemnicze formy istnienia.
i nie wierzy w inne tajemnicze formy istnienia.
Nowa energia zostawia myśli całkowicie odnowione. I silną wolę, dziewiczą, nieskorumpowaną, niezabrudzoną ociąganiem i wątpliwościami. Nowe kolory podchodzą pod same oczy. Zieleń układa wszystko w organiczną całość nie ulegającą rozkładowi. Sztuczność nie ma tu swojej przestrzeni życiowej. Lepiej się prowadzi, lepiej widzi, i wygodniej siedzi z łokciem wciśniętym
w oparcie.
Na pierwszym planie tylko niebo. Jakby poprzecinane w poprzek i wzdłuż bladymi kawałkam bandaży. O lekko poczerwienionych brzegach. Jedziesz na zachód (the West is the best), choć instynkt samozachowawczy mówi ci nie jedź tam. Zawróć, póki jeszcze możesz i wracaj na wschód. Na Wschodzie jesteś przewidywalny i wiarygodny, na Zachodzie słyszysz złe głosy i drwiny. Brak ci rozeznania, co do skutków. Co dokładnie zastaniesz na zachodzie, jadąc w kierunku coraz bardziej czerwieńszych plam.
Podstawowa linia horyzontu, inne horyzontalne kreski tworzące z prostopadłymi dziesiątki krzyży zachodzą na siebie lub odstają i tworzą szpary, przez które przezierają szare wypełnienia z chmur. Widzę wyraźnie, co tam jest w środku za białym dymem. Co chowa się w tych otworach. Przez zaciemnioną szybę auta docierają krótkie błyski. Za cienkimi zasłonkami chmur pada i na przemian świeci słońce. Ważą się losy tamtego światła (świata).
***
W hotelu nie ma mowy o dotykaniu czegokolwiek. Sugeruję recepcjoniście zmianę na hotel „Nie-dotknięcia”, ewentualnie „Niedotykania”. Hotel „Dont Touch”, „Donttouch”. Sprawa nie na dziś, ani nie na jutro. Zarząd hotelu jeszcze się nie zebrał niezbędnych informacji. W tym jowialnym świecie, w tym kraju o opóźnionym zapłonie każda sprawa, nawet bagatelna trwa wieki. A co dopiero wniosek gościa hotelowego o zmianę nazwy hotelu.
W pokoju wszystko, co stąd idzie w odstawkę. Polityka Donttouch'a doprowadzona do ekstremum. Kapitalizm więdnie, kapitalizm obumiera. Mój kubek nabyty w czasie rozkwitu kapitalizmu to mój jedyny przyjaciel-kubek. Moja kawa w płóciennym woreczku sprzed krachu. Co hotelowe to cudze.
Czy ta nowa polityka okaże się słuszna? Nieznane przedmioty. Nieważne i nie moje, nie do tknięcia. Herbatki, kawa rozpuszczalna, zabielacze do kawy i herbaty leżą nietknięte ma regale pod lustrem. Tylko wodę do czajnika nalewam z kranu. Właśnie przyjemnie bulgocze. O jej czystość zadbała lokalna oczyszczalnia, którą wybudowano ze środków unitów. Cholera wie, czy też nie zainfekowana.
Mój własny kubek ozdobiony ilustracją okładki „Dark Side Of The Moon”, Pink Floyd. Czuję więcej spokoju, jakbym miał nigdy nie wrócić do wypranego z energii miasta. Z każdym łykiem coraz większy spokój. W łazience nie dotykam przyborów toaletowych. Niczego stąd, żadnych czepków, nitek, igieł czy agrafek.
***
Wyglądam przez okno. Na łące za ogrodzeniem stadko saren podskubuję trawę. Jak zwykle są bardzo czujne. Co chwila podnoszą wysoko łby i rzucają taksując spojrzenia. Na niebie wciąż ta sama maseczka. Nieskromny hotel musi zmienić nazwę i położenie na mapie. Tutejszy upadek woła o pomstę do nieba. Niewiarygodny, zakłamany Zachód. Chory człowiek z zabandażowaną głową. Na kikucie niby-szyi.
Wyglądam przez okno. Na łące za ogrodzeniem stadko saren podskubuję trawę. Jak zwykle są bardzo czujne. Co chwila podnoszą wysoko łby i rzucają taksując spojrzenia. Na niebie wciąż ta sama maseczka. Nieskromny hotel musi zmienić nazwę i położenie na mapie. Tutejszy upadek woła o pomstę do nieba. Niewiarygodny, zakłamany Zachód. Chory człowiek z zabandażowaną głową. Na kikucie niby-szyi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz